„Ci, którzy demonizują futbol, porównując go z ojcem Kuby Rozpruwacza, są tak samo irracjonalni jak fanatycy futbolu. Popełniają ten sam błąd, co ci, którzy twierdzą, że piłka nożna jest opium dla zwykłych ludzi i dobrym biznesem dla handlowców i polityków. Wszystkim im wydaje się, że stadiony piłkarskie to wyspy. Nie widzą, że są one raczej lustrami, w których odbija się obraz świata, do którego wszyscy należymy. Ale czy jest choć jedna z ludzkich pasji, którą nie manipulowałyby te siły, które rządzą światem. ” [1] Eduardo Galeano
Tak kwituje liczne opinie oskarżające piłkę nożną o prowokowanie i kreowanie najrozmaitszych nieszczęść znany urugwajski pisarz. Region świata, z którego on pochodzi, jest powszechnie kojarzony z wielką miłością do futbolu. W Ameryce Łacińskiej jedyną instytucją, której społeczne znaczenie i prestiż można porównywać z klubami piłkarskimi, jest Kościół katolicki. Nie bez przyczyny futbol określany jest tam mianem religii, gdyż nie ma drugiego takiego kontynentu, gdzie ta właśnie lub jakakolwiek inna dyscyplina sportowa wzbudzałaby taki poziom namiętności, euforii, frustracji, gniewu, nienawiści. Nie ma drugiego takiego kontynentu, gdzie którakolwiek z gier doprowadziłaby do regularnej wojny między dwoma państwami.
W eliminacjach do mundialu w Meksyku latem 1969 roku spotykają się dwaj sąsiedzi, Honduras i Salwador. Pierwszy mecz u siebie wygrywa Honduras. W rewanżu Salwadorczycy zgotowali reprezentacji przyjezdnych istne piekło: bezsenną noc w hotelu otoczonym wściekłym tłumem rzucającym w okna czym popadnie (chociażby zdechłymi szczurami), oraz przejazd na stadion w wozach opancerzonych armii salwadorskiej i spalenie tuż przed pierwszym gwizdkiem flagi narodowej, która za chwilę miała załopotać na stadionowym maszcie (zamiast niej powieszono prowokacyjnie brudną szmatę). Śmiertelnie przerażeni piłkarze gości przegrali mecz 1:3, po czym szybko, ponownie pod eskortą wojska aż do granicy, opuścili jakże nieżyczliwe terytorium rywala. Podobnego zabezpieczenia pozbawieni byli za to hondurascy kibice, którzy odważyli się przyjechać na mecz. Dwóch z nich poniosło śmierć w zamieszkach i bijatykach, spalono im około 150 samochodów, wszystkich bezceremonialnie przepędzono z powrotem do ojczyzny. W kilka dni po meczu w stolicy Hondurasu Tegucigalpie ląduje Ryszard Kapuściński. Znalazł się tam za namową kolegi – meksykańskiego dziennikarza, o którym polski wybitny reporter napisał: „Luis Suarez powiedział, że będzie wojna […] Potrafił przewidzieć wiele wydarzeń.”[2]
I rzeczywiście przyjaciel Kapuścińskiego nie mylił się co do oceny sytuacji. Niemal samoczynnie doszło do pierwszych zbrojnych incydentów granicznych. Kilkunastodniowy konflikt pochłonął 6 tysięcy ofiar, ostateczny pokój podpisano dopiero w 1980 roku. Rozegrany na neutralnym terenie w Meksyku powtórzony baraż wygrali Salwadorczycy, którzy zresztą nie odegrali potem na samych mistrzostwach żadnej roli.
Opis owego konfliktu koncentrujący się jedynie na bezpośrednich przyczynach – to jest posuniętym do granic absurdu sportowym emocjach – byłby jednak równie niepełny jak próba genezy I wojny światowej na podstawie biografii Gawriło Principa. Kolejny raz należy oddać głos Kapuścińskiemu, a dokładniej cytowanemu przez niego Luisowi Suarezowi: „[…] W Ameryce Łacińskiej, mówił, granica między futbolem a polityką jest niezmiernie wąska. Długa jest lista rządów, które upadły lub zostały obalone przez wojsko, ponieważ drużyna narodowa poniosła porażkę. Zawodnicy drużyny, która przegrała, są nazywani później w prasie zdrajcami ojczyzny. Kiedy Brazylia zdobyła w Meksyku mistrzostwo świata, mój kolega – Brazylijczyk, emigrant polityczny, był zrozpaczony: „Prawica wojskowa – powiedział – ma zapewnione co najmniej pięć lat spokojnych rządów”.”[3]
Wystarczy odrobinę dokładniej przyjrzeć się tłu społeczno-politycznemu, aby uznać, że termin „Wojna futbolowa” oddaje tylko część prawdy. Obydwa kraje były ze sobą skłócone już od dłuższego czasu. Niewielki Salwador był jednym z najlepiej gospodarczo rozwiniętych państw regionu, ale borykał się za to z innym problemem – przeludnieniem. Dla kilkuset tysięcy Salwadorczyków, w większości słabo wykształconych i bezrolnych chłopów ziemią obiecaną stał się, paradoksalnie, najbiedniejszy kraj Ameryki Środkowej, kilkakrotnie większy, ale zbliżony pod względem liczby mieszkańców Honduras. W 1969 roku liczba imigrantów z Salwadoru osiągnęła tam 300 tysięcy.[4] Reżim rządzącego od 1963r. prezydenta Oswaldo Lopeza Arellano potrzebował kozła ofiarnego, którego można by obarczyć odpowiedzialnością za nieskuteczną politykę gospodarczą. Posłuszne władzom media rozpoczęły kampanię strachu przed ekonomiczną dominacją Salwadoru. Symbolem tej ekspansji stały się sklepy obuwnicze. Z inwestycjami przedsiębiorców z rodzimego kraju niewiele wspólnego mieli wspomniani już ubodzy imigranci, ale to właśnie w nich najmocniej uderzyła reforma rolna wprowadzona przez Arellano w początkach 1969r.
Zdjęcie 24. Prezydent Salwadoru (na pierwszym planie) podczas wizyty na froncie

źródło: http://www.laprensagrafica.com/especiales/2004/100horas/galeria4.asp
Na reakcję ze strony przywódców Salwadoru nie trzeba było długo czekać. Tamtejszemu prezydentowi Fidelowi Sanchezowi Hernandezowi również wybitnie na rękę była możliwość wykreowania zewnętrznego wroga. Co ciekawe, w ksenofobicznej retoryce władzy wtórowała opozycja demokratyczna, z chadekami i ich liderem Jose Napoleonem Duarte na czele. W mediach trwała swoista licytacja na nacjonalizm. Atmosferę wzajemnej
konfrontacji widać chociażby w tonie ówczesnej prasy. Największa salwadorska gazeta „El Nacional” opisała niezwykle obszernie historię 18-letniej Amelii Bolanios, która po pierwszym przegranym meczu popełniła samobójstwo strzelając sobie w serce z pistoletu ojca. Nagłówek krzyczał: „Młoda dziewczyna, która nie mogła znieść, że jej ojczyzna została rzucona na kolana”.[5] Jej pogrzeb, który przerodził się w wielką manifestację, transmitowała państwowa telewizja. „Na czele konduktu maszerowała kompania honorowa wojska ze sztandarem. Za trumną okrytą flagą narodową szedł prezydent republiki w otoczeniu ministrów. Za rządem kroczyła piłkarska jedenastka Salwadoru”.[6]
Czy potrzeba bardziej namacalnego dowodu na polityczne wykorzystywanie powszechnej miłości do futbolu? „Piłka nożna pomogła zaognić jeszcze bardziej nastroje szowinizmu i histerii hurrapatriotycznej, tak potrzebne do rozpętania wojny i wzmocnienia władzy oligarchii w obu krajach”[7]
Dziewięć lat później w innym miejscu tego samego kontynentu jego najpopularniejszy sport użyto nie do podburzania, a do spacyfikowania buntowniczych nastrojów. Posłużono się największą piłkarską imprezą – mistrzostwami świata – aby uciszyć głosy niezadowolenia z junty wojskowej i jej brutalnych metod rządzenia Argentyną. Na dwa lata przed planowanym rozpoczęciem mundialu obalona w wyniku zamachu stanu zostaje Isabel Peron, która wcześniej zastapiła na stanowisku prezydenta Argentyny swojego męża Juana Perona. Władzę nad krajem przejmuje grupa wysokich oficerów, z Jorge Rafaelem Videlą na czele. Proklamują rozpoczęcie Narodowego Procesu Reorganizacji, potocznie nazywanego „Proceso”[8]. Pod tym szczytnym hasłem reformowania kraju kryła się jednak chęć bezwzględnego podporządkowania sobie wszystkich dziedzin życia i skupienia w rękach junty pełni władzy. Nastąpiła brutalna rozprawa nie tylko z aktywnymi opozycjonistami, ale również z wszystkimi grupami społecznymi stanowiącymi potencjalne zagrożenie dla planów Videli i jego współpracowników. Chodzi przede wszytkim o studentów i inteligencję. Jeszcze w 1976r. jeden z generałów przyznał z rozbrajającą szczerością: „Zabijemy 25 tysięcy podejrzanych, z tego 20 tysięcy sympatyków [opozycji – Sz.G.] i popełnimy 5 tysięcy pomyłek.”[9] Cel jednak uświęcał środki.
Gdy w tajemniczych okolicznościach znikać zaczęły setki ludzi, w większości ci znani ze swoich niezależnych poglądów, głosy protestu podniosły się nie tylko w samej Argentynie, ale także na całym świecie. Często padał postulat zmiany miejsca rozgrywania mundialu. Ostatecznie FIFA do tych opinii się nie przychyliła. Z przyjazdu na imprezę nie zrezygnowała żadna z reprezentacji i skończyło się na kilku indywidualnych bojkotach (najgłośniejszym był chyba przypadek Johana Cruyffa[10]). W tym miejscu warto przypomnieć, że przed poprzednim mundialem wyjazdu na mecz eliminacyjny do stolicy Chile odmówiła kadra ZSRR. Był to protest przeciw zamachowi stanu generała Augusto Pinocheta i zabójstwu lewicowego prezydenta Salvadore Allende. Władze światowego futbolu nie wyraziły zgody na przeniesienie spotkania na grunt neutralny i Związek Radziecki przegrał walkowerem.[11]
Przywódcy argentyńskiej junty zamierzali uczynić wszystko, aby mistrzostwa doszły do skutku. Miały być one zagłuszeniem wołania o pomoc prześladowanych z jednej strony i formą legitymizacji nowej władzy z drugiej. Pierwszy mianowany przez nich szef komitetu organizacyjnego zginął co prawda w zamachu, ale zaraz potem zatrudniono specjalistów do spraw public relations ze Stanów Zjednoczonych. Mieli oni spełnić nadzieje, jakie wyrażał publicznie chociażby Generał Merlo, mówiąc, że “jeśli istnieje potrzeba korekty naszego wizerunku, jaki funkcjonuje za granicą, Mistrzostwa Świata będą idealną okazją do pokazania prawdziwego stylu życia w Argentynie.”[12] W całym kraju rozpoczęto intensywne przygotowania do przyjęcia tysięcy gości z całego świata. Zrównano z ziemią wiele szpecących krajobraz osiedli – slumsów, nie zapewniając ich lokatorom nowych mieszkań. W mieście Rosario zbudowano słynny Mur Nędzy[13], na którym namalowano kolorowe fasady nieistniejących budynków. Nie przetrwał on jednak długo, bo szybko rezolutni mieszkańcy Rosario rozebrali go i użyli jego elementów do budowy własnych domów. W Buenos Aires na miejsce rozgrywania spotkań wybrano dwa stadiony znajdujące się w bogatych dzielnicach, należące do dwóch drużyn: River Platę (jej kibice nie bez przyczyny noszą przydomek „Los Millionarios”) i Velez Sarsfield. Pominięto natomiast siedzibę najpopularniejszego klubu Boca Juniors, mieszczącego się w biedniejszej dzielnicy La Boca.
Mimo tego, zamiast spodziewanych 60 tysięcy, przybyło niemalże dziesięciokrotnie mniej kibiców i przedstawicieli mediów.[14]
Na czas mundialu władze ukuły zręczne hasło „25 milionów Argentyńczyków zagra na Mistrzostwach”. Działania opozycji, która ogłosiła nawet kontr-slogan „25 milionów Argentyńczyków zapłaci za Mistrzostwa” i która to chciała storpedować imprezę lub przynajmniej zakłócić jej karnawałowy charakter, były mało skuteczne. Stadiony i ulice zapełniały się setkami tysięcy rozemocjonowanych fanów futbolu. Ich liczebność i entuzjazm rósł w miarę kolejnych zwycięstw ich ukochanego teamu. Ciągle niepotwierdzone, ale często powtarzane są opinie, o tym jak mocno usiłowano dopomóc reprezentacji gospodarzy w wygraniu kolejnych meczów i wreszcie całego turnieju.[15] Kilku zawodników, w tym króla strzelców Mario Kempesa, podejrzewano o stosowanie dopingu. Przy okazji wysokiego zwycięstwa nad Peru, akurat taką różnicą bramek, aby zapewnić sobie miejsce w finale, pojawiło się pytanie o korupcję.
Ze zdobycia mistrzowskiego tytułu cieszyło się całe społeczeństwo, cieszyli się również liderzy junty. Świat co prawda zobaczył odbywające się co tydzień podczas trwania mundialu demonstracje matek opłakujących swoich zaginionych synów. Jednakże w tym samym czasie nad oceanem nie przestano wyrzucać z samolotów kolejnych osób.[16] Całkowity bilans ofiar „Brudnej Wojny” waha się od 6 do 30 tysięcy.[17] Rządy krwawego reżimu zakończyły się dopiero kompromitacją związaną z konfliktem z Wielką Brytanią o Falklandy w 1983r. Notabene, argentyńska propaganda na potrzeby wzmocnienia morale na czas wojny zmodyfikowała popularną pieśń śpiewaną podczas i po finale mundialu z 1978r., zamieniając w tekście tylko Holendrów na Anglików.[18]
Mimo zdecydowanego powiedzenia „nie” rządom Videli i kompanów, po wydarzeniach na Falklandach wśród Argentyńczyków pozostała silna niechęć do Brytyjczyków. Dlatego zwycięstwo nad Anglią na mundialu w 1986r. miało szczególne znaczenie jako swoisty rewanż i przyniosło ulgę w powojennej traumie.[19] W nazwaniu słynnej nieprzepisowo strzelonej bramki Diego Maratony „Ręką Boga” chodziło pierwotnie
nie o deifikację samego zawodnika, ale właśnie o akt dziejowej sprawiedliwości. Wszakże dwadzieścia lat wcześniej, w sytuacji odwrotnej – wyeliminowania Argentyny przez Anglię – nagłówki gazet w Buenos Aires głosiły: „Najpierw ukradli nam Malwiny, teraz kradną Puchar Świata”.[20] Jednym słowem, piłka nożna może mieć siłę pozytywną i ozdrowieńczą dla stanu ducha społeczeństwa. Gdy po pierwszym odejściu Perona nowa władza zakazała wspominania, nie mówiąc już o wychwalaniu byłego prezydenta, to właśnie na stadionach piłkarskich tlił się opór. Kibice Boca Juniors śpiewali co prawda pieśń sławiąca swoją drużynę, ale do melodii znanego utworu o Peronie.[21]
Zdjęcie 25. „Ręka Boga”. Po lewej Diego Maradona, po prawej Peter Shilton.

źródło: http://upload.wikimedia.Org/wikipedia/en/f/f7/Hand_of_God_goal.jpg
Podobnych przypadków, kiedy katalizatorem większych lub mniejszych politycznych zawirowań, znajdzie się w Ameryce Łacińskiej jeszcze bardzo wiele, zwłaszcza w skali lokalnej. Komentarz do nich wszystkich znajduje się w jeszcze jednej myśli Eduardo Galeano: „Dla mieszkańców mego kontynentu piłka nożna jest najważniejszą rzeczą pod słońcem, bez względu na to, co mówią ideolodzy, którzy kochają ludzkość, ale nie mogą znieść ludzi. Dla intelektualistów prawicowych miłość do futbolu dowodzi tylko, że ludzie myślą stopami, zaś dla intelektualistów lewicowych, że nie myślą w ogóle.”[22]
[1] Futbol – mity i rzeczywistość. Fragment wykładu urugwajskiego pisarza Eduardo Galeano, wysłuchał w Yingsted M.Pol, Gazeta Wyborcza nr 212, 11/09/1997 SPORT, str. 31 [archiwum Online]
[2] R.Kapuściński, Wojna futbolowa, „Czytelnik”, Warszawa 2005, s.167
[3] Ibidem, s.169
[4] http://www.onwar.com/aced/data/sierra/soccerl969.htm
[5] R.Kapuściński, op. cit., s.168
[6] Ibidem, s.168
[7] Ibidem, s.192
[8] http://en.wikipedia.org/wiki/Dirty_War
[9] Ibidem
[10] http://scotlandonsunday.scotsman.com/sport.cfm?id=719022006
[11] R.Edelman, Serious Fun…, s.147-148
[12] J.E.Scorer, Repression, Expression and Depression: Football in Argentina 1978-2002,
http://www.llc.manchester.ac.uk/Research/Centres/CentreforLatinAmericanCulturalStudies/PhD/JamesScorer/th efile,36477,en.doc, s.2, [tłum. własne autora pracy]
[13] Ibidem, s.3
http://scotlandonsunday.scotsman.com/sport.cfm?id=719022006
[15] J.E.Scorer, op. cit., s.3-4
T.Wołek, Polityczny mundial, Newsweek Polska 22/02 [archiwum online]
http://en.wikipedia.org/wiki/Dirty_War
J.E.Scorer, op. cit., s.6-7
Ibidem, s.11-12
[20] Ibidem, s.6
[21] Ibidem, s.7
[22] Futbol – mity i rzeczywistość